Google

niedziela, 3 lutego 2008

Gdzie byliście, dziennikarze?

niedziela, 3 lutego 2008
Tomasz Wołek
2008-02-02, ostatnia aktualizacja 2008-02-01 20:50

Nigdy wcześniej media nie dawały się wykorzystywać politykom tak jawnie i na taką skalę jak za rządów premiera Kaczyńskiego


W pełni świadom losu sapera wchodzę na pole minowe. Wiem, że podejmuję temat trudny. Nie sposób jednak udawać, że w dziennikarstwie polskim nic się nie stało. Przeciwnie, nigdy - od stanu wojennego - środowisko nie podzieliło się tak głęboko. W latach 2005-07 doświadczyliśmy największego po 1989 r. kryzysu tej profesji. Instytucjonalnego, personalnego, politycznego. Nade wszystko przecież - moralnego.

Owszem, i wcześniej bywały konflikty. W czasach PRL-u głównie konflikty sumień. Jak ocalić przyzwoitość pod okiem cenzury? Jak przemycać między wierszami choćby okruchy prawdy? Czy pisać do wydawnictw niezależnych? A jeśli tak, to pod nazwiskiem czy pod pseudonimem?

Przełom roku 1989 zrodził inne problemy. Najpierw "wojna na górze" przeniosła się na poziom mediów. Potem "noc teczek", która dla pewnych publicystów wciąż stanowi przeżycie traumatyczne. Później debata Wałęsa - Kwaśniewski z 1995 r. i obawy, że dominacja lewicy odbije się na mediach. Aż po aferę Rywina.

Nie idealizuję tamtych czasów. Spory owe oddawały naturalne w demokracji zróżnicowanie opinii. Starano się jednak przestrzegać reguł gry, zachowując minimum przyzwoitości.



Tytuły jak wyroki

Dopiero w dwu ostatnich latach mieliśmy do czynienia już nie z podziałem, ale z przepastnym dołem, z ziejącą rozpadliną. Rządy PiS-u przyniosły dewastację nie tylko polityki, lecz także całej sfery publicznej.

Część mediów przyjęła rolę tuby propagandowej i pasa transmisyjnego władzy. Funkcję tę pełniły "odzyskane" media publiczne - radio, telewizja, "Rzeczpospolita". Bronisław Wildstein (a potem Andrzej Urbański), Krzysztof Czabański czy Paweł Lisicki byli politycznymi nominatami mającymi realizować "linię partii".

Media prywatne też miały problemy. Jeden z ideologów IV RP prof. Andrzej Zybertowicz jawnie doradzał rządzącym, jak wziąć za mordę niepokornych wydawców, by poskromili zuchwałych pismaków. Sam premier nawoływał "szeregowych" dziennikarzy do buntu przeciw właścicielom i redaktorom rzekomo tłumiącym "wolność wypowiedzi".

Wystarczyło, by Kaczyński ledwie pogroził palcem Springerowi, napomykając o "interesach niemieckich w Polsce", a ten już zdążał z wiernopoddańczym adresem, a jego gazety, "Dziennik" i "Fakt", kornie słały się u stóp władzy. Presja wywarta na Polsat doprowadziła do odejścia Tomasza Lisa. Tygodnik "Wprost" stał się niemal organem rządowym. Prasa regionalna też raczej wolała się nie wychylać.


cały artykuł

0 komentarze:

 
◄Design by Pocket Distributed by Deluxe Templates